Roland Topor
OPOWIEŚĆ WIGILIJNA
Mały Henio, przyczajony za fotelem
w bawialni, czekał z bijącym sercem. Była za trzy dwunasta. Niedługo będzie
mógł zaskoczyć Świętego Mikołaja i wydrzeć mu, prośbą i błaganiem, wagon
pocztowy do elektrycznej kolejki. Ledwo przebrzmiało dwunaste uderzenie zegara,
już kawałeczki sadzy zaczęły wpadać do bucików, ustawionych przez Henia w
kominku. Potem zjawił się Święty Mikołaj we własnej osobie, ubrany w piękny,
czerwony strój powalany sadzą.
Och! - zapiał falsetem - cały się zabludziłem!
Spostrzegł Henia i klasnął w
dłonie.
- Ach, jaki ślicny chłopcyk! -
zaseplenił. - Dzień dobly, chlopcyku!
- Dzień dobry, Święty Mikołaju -
Henio był zbity z tropu. Nie tak wyobrażał sobie Świętego Mikołaja. Ten był
młody i dość zmanierowany.
- Usiądź mi na kolanach... Dam ci
cukielecka.
Święty Mikołaj przysiadł na
krawędzi kominka. Henio usłuchał skwapliwie. Cukierki okazały się pyszne, a pieszczoty,
które im towarzyszyły, były słodkie, bardzo słodkie...
- Gdzie są twoi rodzice? - spytał
Święty Mikołaj niewinnym tonem.
- Mamusia jest w górach, a tatuś
śpi w swoim pokoju - wyjaśnił z powagą Henio.
- Świetnie. No to idę się psywitać
z twoim tatusiem. Kładź się i bądź gzecny.
Czerwono ubrany człowiek na
palcach wsunął się do pokoju ojca Henia.
Cicho ściągnął wielkie buciory i
wlazł do łóżka.
Ojciec wybełkotał przez sen:
- Kto to?
- Święty Mikołaj - odparł Święty
Mikołaj i zgwałcił go.